Jeśli ktoś uważa, że tylko na poziomie rządowo-partyjnym jest tak ciekawie, że aż brzuch boli, to niech przyjrzy się dokładniej temu, co dzieje się na lokalnej niwie. Przykład idzie z góry, a ryba psuje się od głowy, więc całkowite lekceważenie zwykłego obywatela weszło w krew tym, których na stołki wsadzono.
Na ostatniej sesji powiatowej w Jarosławiu radny Kulesza zwrócił uwagę, że przy otwarciach inwestycji drogowych są tylko dwie, trzy osoby. Zawsze te same i z jednej opcji. Zaapelował, by zapraszać chociażby radnych, bo to oni decydują o naprawach dróg. Z tym apelem chyba trafił jak grochem o ścianę, bo starosta rzeczowo wyjaśnił, że takie otwarcia nie są formą pokazywania się, czy promocji osoby tylko mają charakter techniczny, czyli specjaliści od budowy dróg mostów, chodników, przepustów i rowów fachowym okiem patrzą, czy przypadkiem firma czegoś nie spartoliła. Dlatego też jeżdżą po tych drogach, jakby paliwo było po złotówce.
Ci sprawdzający głupi nie są i wiedzą, że na dziurze w drodze można się przejechać. Dlatego nawet drobne uzupełnienie ubytku w asfalcie jest otrąbiane do znudzenia. Pierwszy sukces ogłaszają, gdy o tym pomyślą. Drugi, gdy zaczynają szukać, skąd wziąć na to pieniądze. Potem, że już chyba zaczną. Kolejny jest wtedy, gdy rzeczywiście zaczną remontować. Potem mamy kilka wyjazdów w trakcie robót i na koniec uroczyste zakończenie. I nie jest to jakieś pokazywanie się na nowym asfalcie, tylko techniczne sprawdzenie, czy go równo wylano. Dlatego ustawiają się na nim, albo przejdą kawałek, uśmiechając się po drodze do obiektywu. Bo pańskie oko konia tuczy, a żaden przyrząd nie pokaże tego, co poczuje stopa włodarza. Tylko nie mający pojęcia o drogownictwie szukają dziury i dlatego ich droga życiowa biegnie pod górę. Specjaliści zawsze ustawią się tak, by mieli z górki.
Przed ratuszem powstają stoiska. Solidne, bo już trzeci tydzień je konstruują i końca nie widać. Planujący musieli doznać olśnienia i stworzyli zamysł, który po wykonaniu okazał się dziełem na miarę, albo jeszcze lepszym. Ludzie patrzą i dyskutują. – Kto pozwolił na postawienie stodół przed ratuszem – pytał jeden z panów. Olśnienia są różne. Jedne trafiają na wystawy, inne do psychiatry. Stoiska niby są mobilne, bo z gruntem na trwale nie związane, ale konia z rzędem temu, kto zechciałby je rozmontować, zmagazynować i znowu poskładać. Będą służyć, stojąc frontem do klienta, a tyłem do ratusza. Budynek magistratu stanie się zapleczem dla straganów. Wchodząc za kulisy kramów będzie można obejrzeć popiersie papieża Polaka oraz dziadka Piłsudskiego. Jeden się odwrócił. Drugi patrzy wprost. Na zapleczu obiektów handlowych spotykamy często także pojemniki na resztki. Jaki pan, taki kram, a jarosławskie stoiska nie powinny przeciekać, bo pokryli je papą. Stylowo też się rozbuchali i renesansowy rynek dostał trochę odniesień industrialnych połączonych z góralszczyzną i czymś z pogranicza. Powodów do narzekań być nie powinno, bo w Krakowie stragany na środku rynku postawili i jeszcze nazwali je Sukiennicami.
W kraju jak zwykle. Cena paliwa zdąża do złotówki za setkę. Węgiel kosztuje tyle, że do pieca będziemy podrzucać łyżeczką. Rząd zachęca do wejścia w program „chrust plus”, czyli daje do zrozumienia, że co sobie nazbierasz, to twoje.
Reszta spraw toczy się. Biegną torem znanym dla garstki. Zwykły obywatel widzi tylko, że sprawdzają się przepowiednie biblijne i akurat wchodzimy w okres chudych lat.
Roman Kijanka