Sytuacja przewoźników realizujących lokalną komunikacje pasażerską jest podbramkowa. Wprowadzenie zdalnej nauki oraz inne obostrzenia spowodowały spadek liczby pasażerów, których przed ogłoszeniem epidemii też nie było za wiele. – Jesteśmy na skraju kryzysu. Robimy wszystko, by przetrwać. Bez wsparcia z funduszu przewozów autobusowych byłaby zapaść – podsumowuje Witold Duszyński, prezes PKS w Jarosławiu, spółki należącej do powiatu wykonującej usługi przewozowe w powiecie jarosławskim, przeworskim, lubaczowskim i powiatach bieszczadzkich.
Prezes zapewnia, że pomimo obcięcia części kursów spółka nie ma zamiaru rezygnować ze świadczenia usług w Bieszczadach. Przypomina przy tym, że w tamtym rejonie bazowano głównie na dowozie uczniów zawieszonym na czas zdalnej nauki. To spowodowało, że dwie trzecie kursów zawieszono.
– Dzięki współpracy z samorządami utrzymaliśmy połączenia zapewniające komunikacje z Sanokiem, Leskiem i Ustrzykami Dolnymi – wyjaśnia W. Duszyński zapewniając, że na dziś nie są planowane obcięcia kursów w powiecie jarosławskim, przeworskim i lubaczowskim. Prezes jednak zastrzega, że sytuacja nie tylko w komunikacji publicznej jest dynamiczna i trudno powiedzieć, co będzie za miesiąc. – Nie wiemy, co będzie po 29 listopada. Czy uczniowie wrócą do szkół. Liczymy, że obostrzenia zostaną poluzowane. Dofinansowanie z funduszu przewozów autobusowych mogło polepszyć naszą kondycję, ale po ogłoszeniu pandemii stało się elementem pozwalającym tylko na utrzymanie się na powierzchni – tłumaczy prezes. – Na teraz mogę zapewnić, że w sensie finansowym przetrwamy i obędzie się to bez zwolnień – dodaje.
Powiat będzie jednak musiał poczekać na spłatę rat zaciągniętej przez PKS pożyczki. Firma stara się je odraczać.
erka