Janusz, jest dziś cenionym pracownikiem. Mieszka w Ożańsku i zajmuje się pracami remontowymi przy parafii Królowej Polski w Jarosławiu. Jednak jeszcze pół roku temu jego życie nie wyglądało tak różowo. Musiał się zmierzyć z bezdomnością, a nawet pobytami w więzieniu.
– Na początku pracowałem w kopalni, dobrze zarabiałem, mogłem sobie na wiele pozwolić. Poznaliśmy się z byłą żoną tak, że poszliśmy razem na wesele. Po 8 miesiącach okazało się, że jest w ciąży, i to właśnie w 8 miesiącu. Płaciłem więc alimenty i zacząłem pracę w wojsku. Nasze kontakty były właściwie bardzo ograniczone. Po wojsku poszedłem do pracy w Warszawie w fabryce i tam miałem wypadek. Okazało się, że wyskoczył mi dysk. Lekarze mówili, że mogą mi operować, ale nie zdecydowałem się na to – wspomina Janusz. – Przeniosłem się do rodziców, zacząłem odwiedzać córkę i tak się złożyło, że moja partnerka znowu zaszła w ciążę. Postanowiliśmy wtedy się pobrać. Okazało się, że jej rodzina była trochę patologiczna; nie mieli wspólnych pieniędzy, dodatkowo matka gotowała sobie, ojciec sobie, trochę dziwna sytuacja. Po urodzeniu drugiego dziecka, żona zachorowała na depresję i musiała zostać hospitalizowana. Mieszkaliśmy wtedy u teściów w małym pokoiku i miałem dużo problemów, żeby pogodzić codzienność z opieką nad malutkimi dziećmi – tłumaczy. Trudna sytuacja rodzinna sprawiła, że młoda rodzina musiała poszukać nowego lokum, które pozwoli na normalniejsze życie. -Postanowiłem więc poszukać jakiegoś domu dla rodziny. Znalazłem jeden wiejski drewniany dom, tylko pobielony, ale wiedziałem, że sam mogę go wyremontować, co z czasem zrobiłem. Tylko do dachu musiałem kogoś wynająć. Dorabiałem sobie przy remontach u innnych ludzi, żeby ukończyć własny dom i powoli się to udało. Od 1998 roku byłem na rencie chorobowej, z powodu wypadku w pracy i dostawałem 600zł. Straciłem tą rentę niestety przez swoją żonę. Poszła do urzędu zgłosić, że sobie dorabiam, żeby uzyskać większe alimenty i ucięli mi świadczenia – mówi niedawny bezdomny.
Problemy rodzinne
– Żona jest od 18 roku życia leczona psychiatrycznie. Miała stany depresyjne, była chorobliwie zazdrosna, zakazywała mi kontaktu z rodzicami, z rodziną, a nawet z sąsiadami. Z tego powodu przez trzy lata pracowałem we Francji, bo nie byłem w stanie wytrzymać w domu. Dopiero komunia syna sprawiła, że wróciłem. Wtedy na chwilę się między nami poprawiło – mówi Janusz. Zaprosiłem dzeci i byłą żonę do Francjii. Póki były pieniądze wszystki było w porządku. Żona nawet na chwilę zawiesiła mi alimenty. Było w porządku do wesela córki, a potem znowu zaczęły się kłopoty, niedomówienia i kłótnie. Wyjechałem więc za granicę do pracy. Sytuacja rodzinna jednak w ogóle nie dawała mi spokoju do tego stopnia, że znerwicowany trafiłem do francuskiego szpitala – opowiada mężczyzna. Jak widać cel ekonomiczny to nie zawsze priorytet, kiedy wybiera się pracę za granicą. Bardzo dużo ludzi traktuje to jako ucieczkę od problemów rodzinnych. Przykład Janusza pokazuje jednak, że problemy nie znikają tylko dlatego, że od nich uciekamy.
– Wyprowadziłem się ostatecznie w roku 2017. Zaczęło się od tego, że poszedłem do znajomych, a gdy wróciłem drzwi były zamknięte. Policja, którą wezwała żona, zabrała mnie na komisariat. Po tym spakowałem się w asyście policji i wyprowadziłem. Kiedy pracowałem we Francji, umówiłem się z żoną, że wycofa alimenty i będzie miała dostęp do konta, na które przychodziło moje wynagrodzenie. Potem się okazało, że pobierała wszystko, wydawała, a potem oskarżyła mnie o niepłacenie alimentów. Adwokat mi potem powiedział, że to z mojej winy ponieważ nie chodziłem na rozprawy. Ale ja nawet o rozprawach nie wiedziałem! – mówi dziś nam pięćdziesięciolatek. –Siedziałem za granicą, a żona ukrywała wszystkie wezwania sądowe i nawet nie informowała mnie, że jest jakaś sprawa, a sąd uznał moją nieobecność jako przyznanie się do winy. Byłem w więzianiu dwa razy, za pierwszym razem 10 miesięcy, a ostatni raz w roku 2019 przez 7 miesięcy – tłumaczy.
Nowe życie
– Zanim trafiłem do parafii Królowej Polski tułałem się od kolegi do kolegi, potem byłem przez chwilę na ul. Sanowej u Brata Alberta. Niestety w pewnym momencie gmina, która mnie wysłała przestała płacić za moje miejsce i musiałem odejść. Włóczyłem się po mieście, do Alberta chodziłem tylko na obiady. W połowie grudnia 2021 trafiłem tu do parafii i tu odnalazłem się – cieszy się mężczyzna. Zajmuje się tym, co lubi – remontami i “gospodarzeniem”, czyli dbaniem, żeby wszystko działało.
– Janusz odnalazł swój dom. Jest człowiekiem, bez którego trudno byłoby nam dziś działać. Jak pomyślę, że to bezdomny, który przyszedł do naszej kawiarenki zapisać się na paczki świąteczne to naprawdę nie chce się w to wierzyć. Dziś jest naprawdę dobrym, zorganizowanym, odpowiedzialnym człowiekiem. Mamy w nim kogoś, kto bardzo dużo spraw potrafi ogarnąć. Konserwator, skarbnik, kucharz, koordynator, gospodarz – w komórce mam przy jego imieniu zamiast nazwiska napisane właśnie słowo „gospodarz” – dzieli się swoją opinią proboszcz parafii Królowej Polski w Jarosławiu, ks. Krzysztof Szczygielski, który pomógł Januszowi wyjść na prostą.
Przykład Janusza daje nadzieję wielu ludziom, nie tylko bezdomnym, że z trudnych sytuacji można wyjść. Z drugiej strony, daje też przestrogę przed angażowaniem się w relacje z toksycznymi ludźmi, którzy mimo naszych dobrych intencji mogą zburzyć nasze życie. Czasem trudno ocenić człowieka po krótkiej znajomości, dlatego tym bardziej powinniśmy być ostrożni z kim się wiążemy i podejmować życiowe decyzje bardzo odpowiedzialnie.
Sebastian Niemkiewicz