Konflikt w Ukrainie trwa już blisko trzy tygodnie. Przez ten czas chyba każdy z nas doświadczał różnych emocji: od niedowierzania, poprzez strach, panikę i szok, smutek i beznadzieję. Niektórzy być może dotarli do fazy wyparcia, jakoś próbując sobie w ten sposób radzić z napływem tragicznych informacji. Ale nawet oszukując tak samego siebie gdzieś z tyłu głowy pozostaje lęk o jutro, zwłaszcza gdy bomby spadają tak blisko polskiej granicy.
Początkowo non-stop oglądaliśmy relacje ze spływającej krwią Ukrainy, później informacje zaczęły stawać się przytłaczające, dla niektórych nawet powszedniejące, jakkolwiek by to nie brzmiało. Część z nas wyłączyła telewizory, by móc jakoś funkcjonować na co dzień. Nie sprawiło to jednak, że wojna w Ukrainie skończyła się, przestali ginąć ludzie, a miasta nie uległy całkowitemu zniszczeniu. Ukraińcy widzący wszystko na własne oczy nie mają tego komfortu, by „ się wyłączyć”.
Głównie do Polski, ale i do innych krajów ciągle napływają rzesze uchodźców. Na pierwszej linii pomocy są wolontariusze, często spontanicznie organizujący się i pomagający z własnej woli, poświęcający własne siły, czas i środki finansowe. Coraz głośniej jednak zwracają oni uwagę na ogromny chaos i brak odgórnej koordynacji działań. Jedni pomagają z potrzeby serca, nie zastanawiając się, czy tak trzeba i co inni powiedzą. Inni chcą choć trochę przy okazji się pokazać wioząc na granicę kilka słodyczy czy zgrzewkę wody, robiąc sobie selfie na media społecznościowe, a tym samym jeszcze więcej zamieszania.
O jakości pomocy napisano już wiele. Niby nie wypada komentować co robią inni, bo każda pomoc się liczy, ale czy ty chciałbyś w lutym dostać torbę starych strojów kąpielowych i letnich sukienek, dla dzieci przeterminowane kakao, czy zepsute zabawki? Lepiej dać mniej niż poniżyć obdarowanych takimi prezentami. Warto zasięgnąć wcześniej informacji, co i gdzie jest potrzebne. By w jednym miejscu nie marnowało się to, czego brakuje w innym. Wskazany jest też udział w zorganizowanych zbiórkach niż działanie na własną rękę. Wolontariusze radzą też, że segregację darów ułatwia zakup większej ilości jednego produktu, niż torby z jednym mydłem, dwoma dezodorantami i workiem kaszy do tego.
Łatwo nam mówić o pomocy, o ułożeniu na nowo życia, ale chyba nie każdy zdaje sobie do końca sprawę z tego, ile to jest 100 tysięcy, pół miliona, milion, wreszcie pięć milionów i więcej ludzi, którzy nagle „wpadają” do systemu. Owszem, pomóc trzeba i chwała tym którzy to robią np. poprzez przyjęcie ukraińskich rodzin do swoich domów. Ale na dłuższą metę spontaniczność nie wystarczy, a dobrych chęci może zabraknąć z czasem, zwłaszcza gdy sytuacja nas przerośnie. W Polsce zdarzyło się już, że kilka rodzin zrezygnowało z goszczenia u siebie uchodźców znów rzucając ich na poniewierkę. Takie decyzje muszą być więc przemyślane.
Dominika Prokuska