Wkrótce zasiądziemy do wigilijnych kolacji. W reklamach widzimy sielskie obrazki, suto zastawione stoły, bogato przybrane mieszkania, idealne wzorce rodzinne. To wszystko sprawia, że gdy czegoś z tych elementów zabraknie, narasta w nas smutek i frustracja. Bo u nas nie jest tak idealnie. Bo brakuje pieniędzy na 12 potraw. Brakuje czasu na gruntowne posprzątanie i udekorowanie domu. Wreszcie, bo brakuje osób, które te potrawy mogłyby z nami tego wieczoru zjeść. A może jest inaczej? Może ogólnie narzucającą nam się radość ze świąt przysłania uczucie ucisku w żołądku, bo Boże Narodzenie kojarzy nam się z nieustanną gonitwą pomiędzy domami rodzinnymi, zadowalaniem wszystkich wkoło, wymyślaniem pasujących do każdego prezentów i znoszenia przytyków teściowej bądź nielubianej szwagierki, której wiedzie się lepiej i ona o tym doskonale wie, wgniatając towarzystwo w ziemię niby niewinnymi uwagami.
Coraz więcej osób ma ochotę tego dnia schować się pod kocem, w gronie domowników zjeść barszczyk, pierogi i co tam kto lubi. W spokoju napić się herbaty, pójść na spacer bądź spędzić wieczór przy planszówkach. Dla takich osób pandemia była niejako wybawieniem, bo z czystym sumieniem można było zostać w domu i nikogo nie zapraszać. Można było zobaczyć, że da się inaczej i że to inaczej nie znaczy wcale gorzej, ale właśnie „inaczej”. Teraz nie ma już ograniczeń covidowych, ale są chwile, że pojawiają się te wyrzuty sumienia. Że może to ostatnie święta w tym gronie. Że się nie powinno, bo zawsze tak było. Bo co powie mama. Część może odważy się zawalczyć o swój sposób na przeżycie świąt, ale zdecydowana większość i tak wyruszy w coroczny rajd. Pośpiech będzie odgrywał główną rolę, byle tylko któraś rodzina nie była poszkodowana i się nie obraziła, bo spędziliśmy u niej mniej czasu, a ze stołu ledwie coś skubnęliśmy. No bo ile można. Najpierw czeka się na wigilijne smakołyki, ale po którejś z kolei wizycie tego samego dnia wychodzą nam one już bokiem. Niemal dosłownie. W całym tym pędzie i przejedzeniu możemy zapomnieć, o co w tych świętach tak naprawdę chodzi. Bo na pewno nie o słynne: „zostaw, to na święta!” i dwa dni później: „jedz, bo trzeba będzie wyrzucić”. Chociaż może teraz będzie inaczej i np. przyda się jarosławska „lodówka pełna dobra” i spełni swoje zadanie, tak po prostu, nie będąc przedmiotem politycznych przepychanek?
Jest też druga strona medalu. Wśród nas są też ci, którzy chcieliby spędzić święta w większym gronie, ale nie mają z kim. Bo ktoś odszedł na zawsze, mniej lub bardziej niespodziewanie. Może tylko wyjechał, ale jest daleko? Tacy ludzie jednak się nie narzucają. Chcą cicho przetrwać ten czas, przez nikogo niezauważeni. Później już jakoś pójdzie, byle święta minęły. Może to ta sąsiadka z parteru, którą codziennie mijasz, gdy wychodzi z psem? A może sprzedawca z warzywniaka, który odkłada dla ciebie najładniejsze pomidory? Czasem warto rozejrzeć się dookoła.
Dominika Prokuska