By zobaczyć cierpienie, grozę i dramat rozgrywającej się tuż za naszymi granicami wojny nie trzeba jechać na Ukrainę. Wystarczy odwiedzić Halę Kijowska w Młynach. Setki ludzi zgromadzonych w punkcie recepcyjnym. Obraz dzieci tulących się do płaczących matek bardziej przemawia niż zniszczony czołg.
Odwiedziliśmy miejsca, w których zbierają się przekraczający granicę uchodźcy odwiedziliśmy w ubiegłym tygodniu. Jest znacznie mniej mężczyzn niż tydzień wcześniej. Hal wypełniona jest składanymi lóżkami zajętymi głównie przez matki z dziećmi. Są też starsze kobiety. Pomagają im wolnotariusze, terytorialsi, są też ratownicy medyczni i strażacy. Nad porządkiem czuwają patrole policji. Pod hale podjeżdżają autobusy. Przywożą kolejne grupy uciekających przed wojną, by odpoczęli w punkcie recepcyjnym, a potem znaleźli miejsce na dłuższy pobyt.
– Sytuacja jest dynamiczna. Trudno przewidzieć, jak będzie się rozwijać. Musimy dostosowywać się do warunków. Nie planować, tylko działać – mówi spotkany przy hali bryg. Krzysztof Kowal, komendant powiatowy PSP w Jarosławiu.
Nagromadzenie tylu ludzi, którym świat zawalił się na głowę robi przygnębiające wrażenie. Są wśród nich tacy, którzy liczą, że wojną się zakończy i wrócą, ale też tacy, którzy już nie mają do czego wracać. Starzy, młodzi i dzieci. Ciągły ruch, ale też wyczekiwanie. W punktach zorganizowanych w wiejskich domach kultury też smutno, ale znacznie spokojniej. W Chotyńcu spotykamy terytorialsów z 4 przeworskiej kompanii 34. Batalionu Lekkiej Piechoty w Jarosławiu. Pomagają uchodźcom i pilnują porządku.
Obraz wojny widziany przez pryzmat przygranicznych punktów dających odpoczynek, ciepły posiłek i miejsce do spania ludziom, którzy tyle co uciekli przez wojenną trwogą bardziej niż kolumny czołgów pokazuje ogrom cierpienia.
erka